Nadzorujący policję wiceminister Jarosław Zieliński już rok temu znał szczegóły sprawy Igora Stachowiaka, młodego mężczyzny, który zmarł na wrocławskim komisariacie.
Mimo to policjanci pozostawali bezkarni. Sytuację zmieniła dopiero publikacja wstrząsających nagrań z wrocławskiego komisariatu w rok po śmierci Stachowiaka. Opozycja wzywa wiceministra do dymisji.
Tam nie było ministra Zielińskiego, tylko ci policjanci – rzucił do dziennikarzy TVN marszałek Senatu Stanisław Karczewski, pytany o polityczną odpowiedzialność za śmierć Igora Stachowiaka.
Pytanie jak najbardziej zasadne, skoro prawdę o tym, co wydarzyło się na komisariacie Zieliński znał już w kilkanaście dni po śmierci mężczyzny. Wiedział, że policjanci niezgodnie z prawem użyli paralizatora przeciwko skutemu więźniowi. Wiedział, że byli wobec niego niezwykle brutalni. Wiedział, że jeden z interweniujących funkcjonariuszy został zawieszony.
Ba, mówił o tym publicznie już 9 czerwca 2015 r. w trzy tygodnie po śmierci Igora Stachowiaka podczas posiedzenia sejmowej komisji spraw wewnętrznych. – Jako niewłaściwe oceniono między innymi drugie użycie paralizatora, które nastąpiło w stosunku do osoby mającej już założone kajdanki – cytują „Fakty” TVN. W nieco późniejszym wystąpieniu podkreślał, że zna dwa raporty z kontroli w komendzie na Trzemeskiej, a resort podchodzi do sprawy bardzo poważnie.
Te deklaracje nie przełożyły się jednak na żadne realne działania. Więcej, policjant, który używał paralizatora wobec Stachowiaka po trzymiesięcznym zawieszeniu wrócił do służby. Dopiero po emisji wstrząsającego reportażu „Superwizjera” TVN, który pokazał bestialskie postępowanie policjantów o sprawie znowu zrobiło się głośno. Nagle kierownictwo MSWiA uznało, że komendant dolnośląskiej policji, jego zastępca ds. prewencji i komendant miejski utracili zaufanie i nie dopełnili obowiązków. Dymisje funkcjonariuszy i zwolnienie jednego z policjantów przyszły jednak dopiero rok po tym, jak kulisy sprawy Stachowiaka były znane ministrowi Zielińskiemu.
Sprawa Igora Stachowiaka i odpowiedzialność ministra
Po emisji materiału politycy PiS zgodnie przyznawali, że zachowanie policjantów było niedopuszczalne. Wiceminister sprawiedliwości nazwał ich „bandytami w mundurach”, a marszałek Senatu zgadzał się z Rzecznikiem Praw Obywatelskich, który nazwał zachowanie policjantów „torturami”. Po brutalnym zatrzymaniu Stachowiak był przesłuchiwany w toalecie komisariatu na Trzemeskiej. Kilkakrotnie rażono go prądem z paralizatora. Potem w pokoju zatrzymań próbowało go obezwładnić sześciu policjantów. To wtedy mężczyzna przestał oddychać. Przeprowadzający sekcję patolodzy uznali, że przyczyną zgonu było zażycie narkotyków, ale też działania osób trzecich – wielokrotne użycie paralizatora oraz silne uciskanie szyi.
Teraz, kiedy sprawa została nagłośniona, politycy PiS nie chcą mówić o politycznej odpowiedzialności za nadzór nad policjantami. Minister Błaszczak, który podobno był przez wiceministra Zielińskiego wyczerpująco informowany o sprawie nie chciał rozmawiać z mediami. Sam Zieliński, który zwykle ochoczo komentuje sytuację polityczną, zapadł się pod ziemię.
Tymczasem opozycja wzywa do odwołania kierownictwa MSWiA, a przede wszystkim odpowiedzialnego za policję wiceministra Zielińskiego. – Wiceminister Zieliński dawno powinien odejść, bo jedyne, z czego zasłynął, to ze słynnego konfetti, które było wycinane [przez policjantów z Białegostoku – przyp. red.] na jego cześć – mówił w TVN24 Borys Budka z PO. – Mariusz Błaszczak dokonał rewolucji, czystki kadrowej po objęciu przez PiS władzy i całkowitą odpowiedzialność za to, co dzieje się od 18 miesięcy w polskiej policji ponosi Mariusz Błaszczak i Jarosław Zieliński – podkreślał Budka. Rzeczywiście, Zieliński odpowiada za bezprecedensową wymianę kadr w polskiej policji. To on miał lansować kandydaturę inspektora Zbigniewa Maja na stanowisko Komendanta Głównego. Po kilku tygodniach służby Maj podał się do dymisji w atmosferze skandalu. Potem kierownictwo MSWiA miało problem ze znalezieniem następcy.