Proces ws. znieważenia policjantów w Częstochowie trwa już prawie rok. Kluczowy, według obrony, świadek nie dojechał, bo zepsuło mu się auto – pisze Patryk Drabek w Dzienniku Zachodnim.
Przed Sądem Rejonowym w Częstochowie, już prawie rok, toczy się proces dotyczący znieważenia policjantów. Na ławie oskarżonych zasiadają Joanna B. i Robert R., którzy sugerowali, że zostali pobici przez funkcjonariuszy. Nowe światło na sprawę rzuciło jednak nagranie z telefonu Roberta R. Ostatecznie to on i jego partnerka zostali oskarżeni m.in. o naruszenie nietykalności cielesnej i znieważenie funkcjonariusza publicznego. Wydawałoby się, że skoro jest nagranie, to sprawa jest prosta. Nic bardziej mylnego. Obrona twierdzi bowiem, że istnieje świadek, który nie dość, że widział zdarzenie, to jeszcze mógł jest nagrywać.
Od wielu miesięcy wskazany mężczyzna nie pojawił się jednak w sądzie, chociaż był wzywany. Teraz okazało się, że pracuje w Warszawie, ale dziś (20 marca) znów nie udało mu się dotrzeć do Częstochowy, ponieważ… zepsuło mu się auto. W związku z tym kolejny termin wyznaczono na 15 maja.
Proces trwa od kwietnia 2018 roku przed Sądem Rejonowym w Częstochowie. Dotyczy zdarzenia, do którego doszło 7 maja 2017 roku, około godz. 16.50. Policjanci z Wydziału Ruchu Drogowego KMP w Częstochowie jechali wówczas ulicą Okulickiego i zauważyli na poboczu parę (Joannę B. i Roberta R.) z dwójką małych dzieci.
Gdy funkcjonariusze przejechali, kobieta i mężczyzna razem z dziećmi przebiegli na drugą stronę jezdni w niedozwolonym miejscu (to droga krajowa, dwujezdniowa, przedzielona pasem zieleni, a każda z jezdni posiada po dwa pasy ruchu w obu kierunkach). Przechodzenie w tym miejscu może zakończyć się tragicznie. Doszło do wykroczenia i policjanci podjechali do pary, by zwrócić im uwagę. W tym momencie pojawiły się dwie wersje wydarzeń.
Zdaniem mężczyzny i kobiety, interweniujący policjanci pobili ich na oczach dzieci. By rozwiać wątpliwości, policjanci opublikowali nagranie z telefonu mężczyzny, który zarzucał funkcjonariuszom niewłaściwe zachowanie. Okazało się, że sytuacja wyglądała zupełnie inaczej…
Postępowanie przekazano do zawierciańskiej prokuratury ze względu na to, że prokuratorzy z okręgu częstochowskiego wyłączyli się z tej sprawy. Para usłyszała zarzuty, a następnie skierowano do sądu akt oskarżenia.
Joanna B. i Robert R. zostali oskarżeni o naruszenie nietykalności cielesnej i znieważenie funkcjonariusza publicznego oraz tzw. czynny opór. W postępowaniu mediacyjnym oskarżona para i policjanci nie doszli do porozumienia, dlatego ruszył proces.
Postępowanie sądowe nie może się jednak zakończyć. Powód? Nie można przesłuchać kluczowego – zdaniem obrony – świadka, który „mógł widzieć całe zdarzenie”. Niestety, zapadł się pod ziemię. Jeszcze w lutym policjanci ustalili, że mężczyzna może pracować poza granicami kraju.
Jak informowaliśmy, mężczyzna odbierał wezwania, ale nie pofatygował się na rozprawy. W listopadzie 2018 roku sąd zdecydował o przymusowym doprowadzeniu go do sądu… Już wcześniej reprezentujący policjantów mecenas Łukasz Kowalski zwrócił uwagę na to, że gdyby nie przesłuchano tego świadka, to obrońca pary „miałby już gotową ewentualną apelację”.
Wydawało się, że postępowanie sądowe zakończy się dzisiaj (20 marca). Ustalono bowiem, że świadek mieszka w Warszawie i tam pracuje. Sprawę wywołano kilka minut po godzinie 9. Sędzia Mateusz Matuszewski przekazał jednak, że mężczyzna (o godzinie 9) poinformował sąd, że… zepsuło mu się auto i nie dojedzie.
– To byłby bardzo prosty zarzut apelacyjny, że sąd miał możliwość przesłuchania świadka, szukał go przez pięć terminów, a gdy go w końcu znalazł, to – mówiąc kolokwialnie – olał sprawę. W związku z tym nie pozostaje nic innego, jak wyznaczyć kolejny termin – argumentował sąd.
Zaproponowano 8 maja, ale oskarżona para przekazała, że jest wtedy na majówce. Dlatego też sprawa wróci na wokandę 15 maja.