Jeśli rysować mapę kraju na podstawie gospodarskich wizyt ministra Zielińskiego, Polska to mały trójkąt między Suwałkami, Łomżą i Grajewem. Jej obywatele noszą mundury, tną ryzy papieru i wręczają kwiaty.
Tylko w tym roku Jarosław Zieliński, z wykształcenia polonista, wziął udział w grubo ponad 70 uroczystościach we wschodniej Polsce. Sporo, od sylwestra minęło niewiele ponad 130 dni. Matematycznie ujmując, co drugi dzień wiceszef MSW objeżdża własny okręg wyborczy: wręcza odznaczenia, wprowadza na urząd, wita, uroczyście obchodzi rocznice. Rzadko bierze udział w merytorycznych dyskusjach, za to chętnie uświetnia i przemawia.
Ma do swoich przemówień wyjątkową słabość – opowiada wysoka rangą urzędniczka z Białegostoku. – W biurze poselskim w Augustowie, dwa metry na trzy, ustawił biurko, a obok biurka małą mównicę. Śmialiśmy się, że dwufunkcyjną, bo w razie potrzeby robi za klęcznik.
Bibuła na dnie torby
Jarosław Zieliński w MSW odpowiada za Biuro Ochrony Rządu, policję i straż pożarną. Ma słabość do mocnych słów. A to o KOD powie, że to Komitet Obrony Draństwa, a to zasugeruje, że opozycja to targowica.
Na miesięcznicach smoleńskich stara się zawsze stanąć blisko prezesa PiS. Na spotkaniach – zwłaszcza o Milicji Obywatelskiej i Służbie Bezpieczeństwa – wypowiada się pryncypialnie, jak lew PRL-owskiej opozycji.
Urodzony w 1960 r. Jarosław Zieliński miał wiele okazji, by walczyć z komuną. Po technikum w Suwałkach trafia na filologię polską do Gdańska, strajkuje między sierpniem a grudniem. Jego koledzy z polonistyki pamiętają, że postanowił zapisać się do Niezależnego Zrzeszenia Studentów dopiero po roku. Po stanie wojennym działa w samorządzie studentów, ale nie słynie z brawury.
Leszek Biegalski, były działacz suwalskiego regionu NSZZ Solidarność, tak zapamiętał przyszłego ministra: „Miał torbę z płaskim dnem obszytym czarnym materiałem. Wkrótce wyprodukowaliśmy drugie podobne dno. Arkusze form do powielaczy wałkowych, które od czasu do czasu zapełniałem tekstem, wszywałem w dno Jarkowej torby, a on przed wyjazdem do Suwałk odbierał je i zostawiał mi to drugie. W torbie woził brudne ciuchy, które brał do domu, aby uprać”.
Po studiach Zieliński zostaje nauczycielem w Gdańsku. W Suwałkach chodzi pod Dąb Wolności, zasadzony jeszcze w latach 20. W ważne rocznice garstka suwalskich opozycjonistów składa pod nim kwiaty. Wokół dębu kręci się więcej esbeków niż przechodniów.
Słabe kwity na Putrę
Praca w Gdańsku i związki z opozycją procentują po 1989 r. Zieliński przez rok po upadku komuny jest szefem biura szkolenia Komisji Krajowej Solidarności. To wtedy jeden z najważniejszych ośrodków władzy. – Polecił go Wojtek Tucholski, ważny działacz Solidarności z Suwałk – opowiada jeden z dawnych znajomych Zielińskiego. – Miał znajomych, wstawił się. Tak się zaczęła kariera Jarka.
Wkrótce Zieliński wraca do Suwałk. Nowa władza widzi w nim człowieka, który pokieruje oświatą. Szkoły jeszcze nie podlegają samorządom, kurator ma władzę niemal absolutną. Zieliński zostaje kuratorem.
– Poczuł, czym jest władza – opowiada jeden z suwalskich działaczy PiS. – Nie certolił się. Arogancki, pewny siebie. Jedną z nowych dyrektorek została jego krewna. Jako kurator wojewódzki wyciął w pień wszystkich dyrektorów szkół z peerelowskiego rozdania.
Zieliński zostaje radnym, zapisuje się do Porozumienia Centrum. – PC to jak na Suwałki była egzotyka, ale Jarek szybko trafił do władz partii. Zaczął jeździć do Warszawy. Jeździł niemal dekadę, zanim dali mu wystartować w wyborach – opowiada znajomy Zielińskiego z Białegostoku.
Gdy bracia Kaczyńscy rozwiązują PC, Zieliński zakłada z nimi nową partię, PiS. Znów jeździ do Warszawy. Podlasiem rządzą wtedy dwaj ważni politycy PiS – Krzysztof Jurgiel i Krzysztof Putra. Obaj toczą ze sobą cichą wojnę. Trzecie miejsce w hierarchii zajmuje Zieliński. Uchodzi za człowieka ambitnego. Mówi dziennikarz z Białegostoku: – Trochę napuszczał Putrę na Jurgiela i odwrotnie. Budował pozycję na zasadzie: gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Przynosił mi po cichu jakieś dokumenty na Putrę. Zapamiętałem, bo to były bardzo słabe dokumenty. Potem, gdy Putra zginął w Smoleńsku, Jarek odsłaniał tablice ku jego czci.
Współpracownik Zielińskiego z Suwalszczyzny: – Jaki jest Jarek? Ambitny. Instytucjom, które nie zatrudniły członków jego rodziny, zdarzały się potem różne kontrole.
„Szalony” sponsoruje lidera
Gdzieś po drodze poznaje Liliannę, tak jak on nauczycielkę. Zakładają rodzinę. W 2001 r. Zieliński startuje do Sejmu.
Choć jest już liderem PiS w Suwałkach, partia nie ma pieniędzy na kampanię. Wtedy na scenę wkracza Tadeusz B., lokalny przedsiębiorca, nieformalny władca Suwałk, pięć wyroków na koncie.
Tadeusza B., „Szalonego”, zna całe miasto. Policjanci CBŚ ze zdumieniem odkryją, że passatem „Szalonego” przez długie miesiące jeździ wiceprezydent Suwałk. Gdy CBŚ rozpytuje w urzędach o „Szalonego”, donoszą mu o tym najwyżsi rangą pracownicy starostwa i miejscowej skarbówki. Gdy suwalscy policjanci robią remont mieszkania, ekipę załatwia im „Szalony”. Gdy potrzebują mieszkania – idą do „Szalonego”. Gdy trzeba, „Szalony” potrafi załatwić, że policja oddaje dowody rejestracyjne, które zatrzymała nie tym, co trzeba.
Kiedy w 2002 r. funkcjonariusze CBŚ przymykają „Szalonego”, ten zaczyna sypać. To, co opowiada, zgadza się z zapiskami w zeszycie, który prowadził. Bo Tadeusz B. skrzętnie notował, komu ile i na co dawał pieniądze.
Zaraz potem „Kurier Poranny” podaje informację, że „Szalony” był sponsorem kampanii wyborczej do Sejmu kandydata PiS Jarosława Zielińskiego. 7 września 2001 r. wyłożył pieniądze na jego spotkanie z mieszkańcami Sejn. – Jeśli tak rzeczywiście było, to poza moją wiedzą – odpowiada Zieliński. Twierdzi, że wszystkie rachunki płacił jego komitet wyborczy. Sprawa przysycha i umiera.
Zaglądamy do akt sprawy „Szalonego” w suwalskim sądzie. Na przesłuchaniach przestępca opowiada, jak w 2001 r. zaangażował się w kampanię Zielińskiego. Potwierdza, że znają się od kilku lat. Że płacił za spotkanie w Sejnach, że nawet zamienił kilka słów z kandydatem. Za inne spotkanie Zielińskiego, w restauracji Suwalszczyzna, rachunek na 1500 zł też bierze na siebie. Kolejne spotkanie, w tzw. Muszli w Suwałkach, również opłaca „Szalony”. I jeszcze spotkanie kandydata PiS w domu kultury w Lipsku.
Notes z zapiskami „Szalonego” po wyroku (cztery lata w zawieszeniu za oszustwa VAT) sąd zwrócił właścicielowi.
Minister Zieliński nie odpowiedział nam na pytania o Tadeusza B. i swoją kampanię.
Świat stwarza możliwości
Dziennikarze z Suwalszczyzny 15 lat temu nie podchwytują wątku sponsora kampanii. Zieliński czuje się pewnie, startuje w wyborach na burmistrza Suwałk, przegrywa. – To jego kompleks do dzisiaj – opowiada jeden z podlaskich polityków. – Był za słaby na Suwałki. W rodzinnym mieście nie potrafił się przebić. Gdyby nie partia, pewnie do dziś byłby kuratorem. Ale że podejmuje się najczarniejszej roboty – zawsze dostaje swoje pięć minut.
Początek lat dwutysięcznych, PiS zdobywa przyczółek w Warszawie. Partia wysyła Zielińskiego na placówkę: przez dwa lata będzie burmistrzem warszawskiego Śródmieścia. – Ile w naszej dzielnicy jest szkół i przedszkoli? Ilu podatników ma nasza dzielnica? – pytają go radni SLD. Zieliński kluczy. Ale burmistrzem zostaje.
W 2003 r. Krzysztof Jurgiel przenosi się do Senatu. Na zwolnione miejsce w Sejmie wskakuje Zieliński. Odnajduje swoje miejsce. Jest wiernym żołnierzem Kaczyńskiego. Gdy nadchodzi „dobra zmiana”, ląduje w MSW.
Działacz PiS: – W 2008 r. dostał fuchę sekretarza generalnego PiS. To oznaczało własny gabinet i zatwierdzanie budżetów. Bardzo się z tym obnosił. Kiedy partia kupiła pluszowe maskotki, żółte kaczki, Zieliński nie chciał zatwierdzić faktury. Sarkał, że „takie żarty z nazwiska są nie na miejscu”.
Jako wiceszef MSW z zamiłowaniem pisze własne przemówienia. Z wystąpienia na 3 Maja: „Z przykrością i bólem trzeba powiedzieć, że i dzisiaj nie brakuje – podobnie jak w czasach Targowicy – działań, które szkodzą naszej Ojczyźnie i polskiej racji stanu”.
Konfetti i Hawaje
– Królestwo Zielińskiego to Suwalszczyzna. Tam mianuje swoich ludzi, od pielęgniarek, które trafiły do ARiMR, po pielęgniarki, które trafiły do KRUS – twierdzi nasz rozmówca. – Najdalej na południe sięga do kuratorium w Białymstoku i Radia Białystok. Dalej rozpościera się kraina wpływów posła Jurgiela. Być może dlatego Jarek ostatnio wciąż jeździ do Łomży? Poszerza teren.
Spośród 74 wydarzeń, którymi minister zajmuje się przez ostatnie pół roku, 14 odbywa się w Suwałkach, 13 w Białymstoku, 7 w Łomży, 6 w Augustowie, po kilka w Sejnach, Zambrowie, Grajewie i Wysokiem Mazowieckiem.
– Ciężko pracuje. Media za nim nie przepadają, punktują każdą wpadkę. A nikt tak jak Jarek nie wkłada sobie kija w szprychy – opowiada „Newsweekowi” polityk z Białegostoku.
Bo za ministrem Zielińskim kroczy pech. Serię niefortunnych zdarzeń otwierają obchody Święta Niepodległości w Augustowie. Najważniejszym gościem jest nadzorujący policję Zieliński. W kulminacyjnym momencie policjanci z helikoptera Straży Granicznej rozrzucają konfetti (wcześniej dostali polecenie, żeby pociąć ryzy papieru na konfetti).
Grudzień 2016. Zieliński jedzie do Białegostoku na konferencję o bezpieczeństwie osób starszych. Wiceministra wita grupa tańca Sen Hawajów z białostockiej Akademii 50+. Film, na którym Zieliński z kamienną twarzą obserwuje hawajskie tańce siwych pań, bije rekordy popularności.
Maj 2017. Przed przyjazdem Zielińskiego na uroczystości do Łomży ktoś wykopuje unijną flagę, żeby nie drażnić wiceministra.
Zieliński po cichu próbuje też sił w realnej polityce. Gdy wiosną szef MSW Mariusz Błaszczak idzie do szpitala, próbuje zastąpić komendanta głównego policji swoim kolegą, komendantem z Białegostoku. Nie udaje się.
Mieszkaniec Szwajcarii
Ministrowi w działalności dzielnie sekunduje żona. Lilianna Zielińska jest pracownicą Towarzystwa Przyjaciół Dzieci. Liczba oficjalnych imprez, na których się pojawia, jest imponująca – a to odprawa służb mundurowych w areszcie w Suwałkach, a to rocznica szkoły salezjanek, a to bieg imienia wyklętych. Kilkadziesiąt imprez rocznie. Na części z nich reprezentuje męża.
W Szwajcarii koło Suwałk każdy wie, gdzie mieszka minister. Trzeba dojechać do Swiss Baru (tak dowcipny właściciel nazwał knajpę dla litewskich tirowców) i skręcić. Za gęstymi drzewami, które miały chronić mieszkańców przed hukiem ciężarówek, stoi dom kryty blachą. Do niedawna miejsce znali jedynie ludzie ze wsi. Dziś znają wszyscy kierowcy – wiedzą, że na placyku vis-à-vis domu ministra często stoi radiowóz. Policjanci nie pilnują ruchu, ale na wszelki wypadek zawsze lepiej zdjąć nogę z gazu.