Andrzej Milczanowski broni emerytur SB-ków. „Jestem człowiekiem honoru”

ilustracja

– Uważam, że wolna Polska oszukała tych ludzi. (…) Byli dobrzy, kiedy pracowali na rzecz niepodległej Polski, kiedy ryzykowali zdrowie i życie w operacjach wywiadowczych. A teraz Polska się na nich wypięła – mówi b. szef UOP i MSW.

Andrzej Milczanowski, w czasach PRL działacz opozycji, stwierdza w rozmowie z „Plus Minus”, że jego zdaniem SB nie można obarczyć winą za całe zło PRL. Byli funkcjonariusze – przypomina – tworzyli w ponad 95 % Urząd Ochrony Państwa. Milczanowski przypomina więc sukcesy tej służby, którą sam kiedyś kierował i wskazuje to m.in. na operację „Samum”, wykrycie szpiegów rosyjskich i niemieckich czy rozpracowanie afery Art B. W tym kontekście podkreśla, że funkcjonariusze „w momencie przyjęcia do służby mieli zagwarantowane określone warunki emerytalne, a ja potwierdziłem to własnym podpisem”. – Ja się za nimi ujmuję, bo jestem człowiekiem honoru.

Prośba Lecha Wałęsy
Milczanowski opowiada również w wywiadzie dla najnowszego wydania „Plus Minus”, jak prezydent Lech Wałęsa zwrócił się do niego – wówczas szefa MSW – i poprosił o akta na swój temat. – Wróciły niekompletne, co od razu zauważyliśmy – mówi, choć podkreśla, że wcześniej zrobiono ścisły wykaz tego, co się w nich znajdowało. Milczanowski wyjaśnia dalej, że dzwonił do Wałęsy i wskazał mu braki w dokumentach
Po niedługim czasie otrzymałem kopertę, dosyć ciężką, z napisem „otworzyć tylko na polecenie prezydenta”. Lech Wałęsa zapewnił, że tam są brakujące dokumenty – opowiada były szef MSW.
– Prezydent miał prawo prosić o akta. A jeżeli zwrócił je z takimi adnotacjami, to powinniśmy je honorować, czy nie? – mówi Milczanowski w rozmowie z „Plus Minus”.

Sprawa Oleksego
Milczanowski w wywiadzie wyraża przekonanie, że oskarżając ówczesnego premiera Józefa Oleksego o szpiegostwo na rzecz Rosji, postąpił słusznie. – Były podstawy, żeby sporządzić zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa – podkreśla. Umorzenie sprawy składa na karb, jak wynika z jego wypowiedzi, zbyt krótkiego czasu, jaki miał na przygotowanie materiału obciążającego. Kończyła się bowiem kadencja prezydenta Wałęsy i samego Milczanowskiego. – Nie mogłem zostawić tej sprawy niezamkniętej, bo być może zostałbym oskarżony o szykowanie prowokacji przeciwko premierowi albo następcy mogliby zamieść sprawę pod dywan.