W centrum Łodzi pojawił się niecodzienny bilbord. To wiadomość do obywateli…

ilustracja

Policjantom strajkować nie wolno. To groziłoby paraliżem kraju. Od pracy odejść nie mogą, ale inne formy protestu są dozwolone. Związkowcy postanowili więc opowiedzieć o swoich troskach Polakom. W Łodzi ich bilbord zawisł w samym centrum – informuje Gazeta Wyborcza

Akcja rozpoczęła się na początku roku. Bilbordy pojawiają się w największych miastach Polski. Każdy jest inny i mówi o innym problemie polskiej policji.

Krzysztof Balcer

– Brak chętnych do pracy, wakaty, niskie zarobki, pensje, które nie są waloryzowane od dziesięciu lat, zwalnianie doświadczonych fachowców, haniebna ustawa deubekizacyjna – wymienia jednym tchem Krzysztof Balcer, przewodniczący łódzkiego zarządu terenowego związku zawodowego policjantów.

Policja w Łodzi: Nasz długi weekend

Pierwszy bilbord zawisł przy wylocie ulicy Górnośląskiej na Trasę Łazienkowską w Warszawie. Policjant w kasku ochronnym i z tarczą w ręku. Obok podpis: „Policjant za narażanie życia w twojej obronie otrzymuje 2400 złotych. Za ile naraziłbyś swoje?”. 2400 złotych – tyle zarabia policjant w prewencji przez pierwsze lata służby.

Najwięcej emocji wzbudził bilbord katowicki. Zdjęcie z Marszu Narodowego przedstawia tłum demonstrantów. „Kto cię obroni, gdy przyjdą oni? Brak chętnych do pracy w policji” – brzmi podpis.

W Łodzi kampania miała premierę 1 lutego. Bilbord zawisł przy skrzyżowaniu ulicy Zachodniej z Próchnika. Jak wygląda? Na drodze leży złoty worek na zwłoki. Policjant klęczy. Zasuwa zamek. Podpis: „Nasz długi weekend…”.

Dyżury domowe

Policjanci z łódzkich komisariatów mają dwa dyżury domowe w miesiącu. Przez całą dobę muszą być pod telefonem. Nie mogą wyjechać z miasta, napić się alkoholu. Taki dyżur budzi wśród nich emocje z jednego powodu. Nikt im za niego nie płaci. Godziny pracy naliczane są dopiero wtedy, gdy zostaną wezwani do akcji. Do tego dochodzi kilka dyżurów „wydarzeniowych” w miesiącu. Wtedy jeździ się do przypadków nagłych. Plus obowiązki, które wyznacza komendant albo prokurator. Doprowadzenia, przesłuchania, zbieranie informacji. Zakres zadań zależy od pionu, w którym pracują.

– Czasami naprawdę się nie wyrabiam. Zwłaszcza że na naszym komisariacie zwyczajnie brakuje ludzi do pracy – mówi anonimowy policjant.

Faktycznie, w październiku sytuacja kadrowa była naprawdę zła. Najgorzej sprawy miały się na VI komisariacie przy ul. Wysokiej 45. Jednostka czekała aż na 20 nowych funkcjonariuszy. Podobnie było na I komisariacie przy ulicy Sienkiewicza 28/30. Tu było 17 wakatów. W innych częściach miasta nie było dużo lepiej. III komisariat potrzebował 9 ludzi, IV – 11, V – 10, VII – 4, a VIII – 10. Dodatkowo Wydział Patrolowo-Interwencyjny Komendy Miejskiej czekał na 9 osób. Zbliżał się koniec roku. Sytuacja zaczęła być gorąca. Trzeba było zaakceptować kandydatury 145 osób. Udało się znaleźć tylko 36 odpowiednich, czyli aż o 105 za mało. Gorzej niż w Łodzi sytuacja przedstawiała się tylko w samej Warszawie. Komendzie Stołecznej nie udało się znaleźć aż 167 ludzi.

Niedoceniany policjant?

– Czasem, zwłaszcza przy zagrożeniu życia, akcja ciągnie się i kilkanaście godzin. Jeśli ludziom dzieje się krzywda, naszym obowiązkiem jest przy nich być. Nieważne, czy to środek nocy, czy weekend. Służba to służba – mówią policjanci i dodają, że chcieliby, żeby społeczeństwo choć trochę ich doceniło. Dlatego akcja billboardowa bardzo im się podoba.

Z czerwcowego raportu CBOS wynika, że od marca 2017 r. zauważalnie pogorszyły się notowania policji w oczach obywateli. Sytuacja nie była tak zła od ostatnich 11 lat. – Kiedyś policji się nie lubiło, bo była kojarzona z milicją – mówi Marek, policjant z 27-letnim stażem. – Mówiło się, że oni reprezentują władzę, że biorą w łapę. Dziś jest lepiej, ale to nastawienie ciągle pokutuje.

Nasz wizerunek znowu się pogarsza – komentuje Balcer.

– Pracuję w policji od 30 lat i jeszcze nigdy nie byliśmy tak upolitycznieni jak dziś. Ludzie źle nas odbierają. A my chcemy łapać bandytów, zapewniać bezpieczeństwo, po prostu służyć społeczeństwu. Nic poza tym. Bilbordy to nie do końca protest. O naszej pracy i problemach chcieliśmy po prostu opowiedzieć Polakom – mówi Balcer.