Przerwana legenda

ilustracja

Jakby się Leszek dowiedział, że po latach zrobią z niego ubeka, to by tego nie przeżył. Dla niego „Biała Gwiazda” była całym życiem – mówi wdowa po Leszku Snopkowskim, legendzie Wisły Kraków. Słynny piłkarz po śmierci padł ofiarą ustawy dezubekizacyjnej, choć z ubecją nie łączyło go nic.
W klubie „Stylowa” w Nowej Hucie trwa awantura. Milicjanci okładają pałkami młodego piłkarza Wisły Andrzeja Iwana. W końcu wywożą go skatowanego na komendę i pastwią się nad nim dalej. Nagle pojawia się pułkownik Leszek Snopkowski i każe młodego Wiślaka natychmiast wypuścić. Zawozi go na wpół przytomnego do domu. Tam Iwana odbiera żona.

Leszek Snopkowski jest już na emeryturze. W senne, niedzielne popołudnie jego żona Jadwiga proponuje, aby pojechali do rodziny na wieś. Zgadza się, ale wyraźnie zaznacza, że o 18 gra Wisła i musi wrócić do domu na mecz. Jadwiga nie ma nic przeciwko. Już zdążyła się przyzwyczaić.

Koło godziny 17 Leszek zaczyna się niecierpliwić. W końcu wstaje cichaczem, wychodzi z mieszkania rodziny, wsiada do samochodu i odjeżdża. Nagle Jadwiga orientuje się, że mąż zniknął. Zaniepokojona dzwoni do domu.

Leszek odbiera i mówi szybko: „Wrócę po ciebie jak mecz się skończy”. Po czym odkłada słuchawkę.

Lata później, Leszek wraz ze swoim synem Ryszardem jedzie do szpitala. Wspominają dawne czasy. Ryszard też za młodu trenował w rezerwach Wisły Kraków. Trener Michał Matyas chciał go nawet włączyć do pierwszej drużyny. Przygodę z piłką przerwała kontuzja, więc poświęcił się karierze naukowej. Dziś cieszy się tytułem profesora i jest uznanym wykładowcą.

W pewnym momencie ojciec pyta go dość niespodziewanie: „A właściwie jak to się stało, że zostałeś profesorem…?”

Nigdy się tym zbytnio nie interesował. Wisła była najważniejsza.

Leszek Snopkowski urodził się 13 stycznia 1928 roku w Krakowie. Jego ojciec Antoni był szewcem i wielkim fanem Wisły. Do jego pracowni często przychodzili koledzy – równie zagorzali kibice „Białej Gwiazdy”, jak mawia się na Wisłę Kraków. To właśnie ojciec zaraził małego Leszka miłością do klubu i od najmłodszych lat zabierał na mecze.

– Najlepiej pamiętam rok 1936 i mecz z Chelsea z okazji 30-lecia „Białej Gwiazdy”. Spotkanie Wisła wygrała 1:0, a pamiętną bramkę strzelił Łyko po rzucie karnym. Nie był to Andrzej Łyko, z którym grałem potem w Wiśle, ale jego brat Antoni, który stracił życie w Oświęcimiu. Pamiętam, że specjalnie na to spotkanie, od strony Parku Jordana, dobudowana została trybuna. Z niej właśnie, razem z ojcem, oglądałem spotkanie – opowiadał w ostatnim wywiadzie dla portalu WislaLive.pl Leszek Snopkowski.

Piłkę, jak większość rówieśników w tamtych czasach, zaczął kopać na krakowskich błoniach. Były tam wymierzone boiska, powsadzane bramki, a mecze rozgrywało wiele „dzikich” drużyn. Czasem przychodzili trenerzy, oglądali zawodników i niektórych zapraszali do trenowania w klubach. Młody Leszek już wtedy miał nadzieję na grę w Wiśle. Marzenia przerwał wybuch wojny.
– Oczywiście, wojna musiała mieć wpływ na rozwój tego sportu. Szczególnie pod koniec okupacji były bardzo restrykcyjne zakazy, trzeba było uważać, były nawet łapanki. Najważniejsze, że piłka nożna trwała mimo okoliczności – wspominał potem Snopkowski.

Kandydat mało wyrobiony, interesuje go raczej sport

Do pierwszej drużyny Wisły Kraków trafił w 1946 roku, jako 18-latek. Kilka lat później był już podstawowym zawodnikiem „Białej Gwiazdy”. Trenerzy wystawiali go na najróżniejszych pozycjach, ale zasłynął przede wszystkim z krycia napastników. Imponował na boisku szybkością, walecznością, pracowitością.

– Rewelacyjny obrońca i piłkarz do zadań specjalnych. Zawsze dostawał do opieki najgroźniejszego atakującego. Przydzielano mu na murawie najbardziej niewdzięczne zadania. Z tego, co pamiętam, to zawsze wywiązywał się z nich wzorowo – wspomina Kazimierz Lenczowski, przewodniczący Rady Seniorów TS Wisła, który grę Snopkowskiego obserwował z trybun jako dziecko.

Snopkowski poszedł na studia prawnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim. Wtedy wśród kolegów zyskał przydomek „studencik”. W 1952 roku został magistrem. W PRL-u nie istniał sport zawodowy, więc Snopkowski musiał szukać pracy. Wisła była klubem milicyjnym, więc skierowano go do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Krakowie.

„Kandydat pochodzenia drobnomieszczańskiego, bezpartyjny, do organizacji żadnej nie należał, ani nie należy, jak i cała jego rodzina, do chwili obecnej na utrzymaniu rodziców, kończy Wydział Prawa przy UJ. Kandydat politycznie mało wyrobiony, wierzący, interesuje go raczej sport, gdyż jest w sekcji piłkarskiej. Uważam, że do pracy w Urzędzie BP (Bezpieczeństwa Publicznego – red.) się kwalifikuje, ale do aparatu nieoperacyjnego” – tak opisał go jeden z referentów z Wydziału Personalnego WUBP Kraków.

Tym sposobem Snopkowski został zatrudniony w Kwatermistrzostwie WUBP. Trzy lata 1951-54, które spędził na tym stanowisku, zaważyły na tym, że dziś uznano go za ubeka.

Wtedy jednak nie miał prawa o tym wiedzieć. Skupiał się na grze w Wiśle Kraków, której w tamtym czasie został kapitanem.

Skórzana walizka za mistrzostwo

Na przełomie lat 40. i 50. Wisła była najlepszą drużyną w Polsce. Trzykrotnie sięgała po mistrzostwo. Potem było już gorzej, choć za jego piłkarskiej kariery Wisła nigdy nie spadła z ligi. Snopkowski był kluczowym piłkarzem „Białej Gwiazdy”, który potrafił „wyłączyć” z gry takie gwiazdy polskiego futbolu jak Cieślik, Pohl czy Brychczy.

„Wyróżnić należy Snopkowskiego, który zablokował zupełnie Kempnego”; „Snopkowski i Piotrowski zupełnie wyeliminowali z gry lewą stronę napadu Ogniwa i również wspierali swój napad dokładnymi piłkami”; „Wielką formą błysnął przez pierwsze 45 min. Snopkowski, który unieruchomił Hachorka” – to tylko niektóre fragmenty artykułów z tamtych czasów.

Leszek Mazan, dziennikarz, znawca Krakowa: – Jego pozycja piłkarska była ogromna, był wielką gwiazdą ligi. Jeśli miałbym jego osiągnięcia porównać do kogoś z późniejszego okresu, to wskazałbym Adama Nawałkę.

Choć piłkarze cieszyli się wtedy równie wielką popularnością co dzisiaj, to nie wiązało się to wielkimi pieniędzmi. – W 1949 r. za mistrzostwo dostawało się kupon na jakieś materiały albo walizkę skórzaną robioną gdzieś na terenie zakładu karnego. Były czasem drobne pieniądze, ale tak małe, że można o tym zapomnieć – mówił Snopkowski.

– On nie miał nic. Nawet własnego mieszkania. Zawsze do mnie mówił: „Jadziu, majątku to ja nie mam, ale mogę przynajmniej spokojnie spać. Jak do moich drzwi ktoś zapuka, to będę wiedział, że postawił mleko na progu albo adres pomylił” – opowiada pani Jadwiga, jego druga żona, którą poznał już na emeryturze.

U Snopkowskiego nie tylko pieniądze były na drugim planie. Miłość do Wisły najmocniej odbiła się na rodzinie.

Prof. Ryszard Snopkowski, dziś wykładowca krakowskiej AGH, ojca z dzieciństwa nie pamięta prawie wcale. – Pytacie panowie, jakim był tatą? Nie jestem w stanie wam pomóc. Mnie i mojego brata wychowywała mama, gdyż ojciec uprawiał piłkę nożną. Był ojcem nieobecnym, tyle pamiętam. Najważniejsza była piłka, a w zasadzie Wisła Kraków. Nawet w czasie, gdy był już na emeryturze. Jeśli chcecie dowiedzieć się o nim więcej, to musicie poczytać archiwa klubu – opowiada.

– W zasadzie, z perspektywy czasu, rozumiem mojego ojca. Piłka była wtedy oknem na świat, furtką do lepszego życia. Ojciec był synem szewca, więc był to dla niego awans społeczny. Może nie miał dystansu do siebie i do tego, co robił – dodaje po chwili.

W milicji: przemyt rtęci i nadużycia przy skupie koni

W 1961 roku zakończył karierę. Jego dorobek był imponujący – łącznie 500 meczów rozegranych w barwach „Białej Gwiazdy”, dwa mistrzostwa Polski, jedno mistrzostwo ligi i dziewięć sezonów w roli kapitana drużyny.

Po zawieszeniu butów na kołku musiał służyć dalej w milicji, do której przeniesiono go po trzech latach pracy w kwatermistrzostwie. Miał już wtedy stopień starszego oficera i pracował w Wydziale Dochodzeniowym Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej. Zajmował się tam głównie przestępczością gospodarczą. W 1972 roku został nawet naczelnikiem całego wydziału.

W archiwach IPN odszukujemy opinię, jaką w 1974 roku wystawił mu komendant MO w Krakowie: „Kieruje wydziałem, który w ostatnich latach uzyskał szereg interesujących wyników w dziedzinie zwalczania poważnej przestępczości gospodarczej. Umiejętnie organizowana praca śledcza oraz właściwy nad nią nadzór, spowodowały, że wiele spraw, jak choćby nadużycie przy skupie koni, sprzedajność inspektoratów PiH-u, przemyt rtęci, nadużycia w Rzemieślniczej Spółdzielni Zaopatrzenia i Zbytu „Krakus” – zostały szeroko rozwinięte, zarówno pod względem przedmiotowym, jak i podmiotowym”.

Praca w milicji była na dalszym planie, gdzieś daleko za Wisłą Kraków. Po zakończeniu piłkarskiej kariery Snopkowski działał w zarządzie klubu. Został też delegowany do zarządu Polskiego Związku Piłki Nożnej i przez pewien czas zasiadał w prezydium.

– Jako że był prawnikiem z wykształcenia, opiniował dla klubu wiele dokumentów. Robił to społecznie. Był niezwykle zaangażowany w działalność na rzecz Wisły – mówi nam Ludwik Miętta-Mikołajewicz, legendarny prezes Towarzystwa Sportowego Wisła.

Trzeci ojciec Iwana

To właśnie Snopkowski ściągnął do „Białej Gwiazdy” Andrzeja Iwana – przyszłą gwiazdę klubu i reprezentacji Polski. – Jego ojciec był kibicem Wisły, pracował w Hucie Katowice. Od rozmów z nim zaczął się temat gry Iwana dla Wisły. Pamiętam nawet, że pojechałem do Katowic omówić z nim transfer syna. Iwan był wtedy zawodnikiem Wandy Nowa Huta i stamtąd ściągnąłem go do „Białej Gwiazdy”, gdy jeszcze był juniorem. To był bardzo inteligentny zawodnik, mimo że nie zdobył wyższego wykształcenia – opowiadał potem Snopkowski.
Swojego mentora w książce „Spalony” wspominał sam Iwan. „Do Wisły z Wandy ściągnął mnie pułkownik Leszek Snopkowski. Przez pierwsze trzy dni byłem tak stremowany, że… ani razu nie doszedłem na trening. Wychodziłem z domu, ale zamiast w prawo, skręcałem w lewo. Trzeciego dnia pojechałem do Chorzowa na mecz Polska-Argentyna. (…) Kazek Kmiecik strzelił wtedy gola z rzutu rożnego. Widziałem to z trybun. Widziałem piłkarza, z którym wkrótce przyjdzie mi grać. Kiedy tylko się zbiorę na odwagę i pójdę na trening. Czwartego dnia pod mój dom podjechał radiowóz i zabrał mnie na stadion”.

W radiowozie czekał na niego Leszek Snopkowski.

Później jego pomoc przydała się Iwanowi jeszcze nie raz. Być może wręcz uratowała mu życie. W swojej książce Iwan wspomina, jak podczas jednej z suto zakrapianych imprez w knajpie „Stylowa” w Nowej Hucie wdał się w awanturę z milicją. Podjął nierówną walkę i zaraz skończył na dołku. Dalsza relacja z tego dnia była dramatyczna: „Pałowanie takie, jakiego nigdy później nie przeżyłem. Skur… w mundurach, zomowcy wybijają mi barki tak bardzo, że do dziś mam z nimi kłopoty i nie wszystko mogę robić – czuję to manto, mimo że minęło ponad trzydzieści lat! Mam poważne zasiniaczenia, rozcięcia, zgniecenia, urazy wewnętrzne. Wyżywają się na mnie, znęcają”.

Z opresji wybawił go wtedy Snopkowski – wyciągnął z komendy i odwiózł do domu.

Pytamy Iwana, jak wspomina słynną bójkę spod „Stylowej”. – Zdrowo dostałem wtedy po ryju. Nie wiem, jakby to się skończyło, gdyby nie interwencja pana Leszka. Władza wtedy robiła z ludźmi, co chciała i mogłem nie wyjść z tego cało. Pan Leszek czuwał nade mną od początku, a łatwym dzieckiem to ja nie byłem. Jak myślę o nim po latach, to uważam go za „trzeciego ojca”: po moim tacie i po Marianie Pomorskim, innym wielkim Wiślaku – opowiada Iwan.

Jak jest mecz, to nie ma zmiłuj

W 1986 roku Snopkowski przeszedł na emeryturę. Otrzymał rentę inwalidzką, bo w trakcie służby nabawił się zwyrodnienia kręgosłupa i choroby serca.

Nie zaprzestał jednak swojej działalności w Wiśle i PZPN-ie, choć nie dostawał za nią ani złotówki. Nic więc dziwnego, że z biegiem lat został uhonorowany wieloma odznaczeniami, takimi jak: Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Odznaka Diamentowa PZPN, Medal 90-lecia PZPN, czy Zasłużony Działacz Kultury Fizycznej.

– On mądrą miłością kochał Wisłę. Miał olbrzymi szacunek do swojego klubu, darzył „Białą Gwiazdę” jedynym i niepodważalnym uczuciem, ale dopuszczał istnienie drugiej drużyny w tym mieście. Uroczy człowiek – mówi Leszek Mazan, który sam znany jest z wielkiej sympatii do odwiecznego rywala Wisły, czyli Cracovii.

– Był bardzo dobrym organizatorem, a do tego sympatycznym i ludzkim gościem, któremu zawsze na sercu leżało dobro innych a nie swoje – dodaje Kazimierz Lenczowski, prezes Rady Seniorów TS Wisła.

W 1993 roku zmarła żona Leszka, Helena. Po raz drugi ożenił się w 1996 roku z Jadwigą i razem z nią zamieszkał w podkrakowskich Krzeszowicach. Uprzedził jednak, że w jego sercu może zająć dopiero drugie miejsce, po Wiśle. – Od razu powiedział mi, że jak nie ma meczu, to mogę z nim robić wszystko. Ale jak jest mecz, to nie ma zmiłuj. No i pogodziłam się z tym. Nie pił, nie palił, po zakupy chodził, obiad ugotował, pierogów narobił – wspomina z uśmiechem pani Jadwiga

Z wiekiem Leszek coraz mniej udzielał się klubie, a mecze oglądał głównie z perspektywy foteli, które zresztą musiał często wymieniać, bo w emocjach niejednokrotnie zdarzało mu się je połamać. Sąsiedzi śmiali się, że sami nie musieli oglądać spotkań Wisły, bo wystarczyło, że wyszli do ogródka i słyszeli krzyki Leszka, który przeżywał każdą minutę spotkania.

Wciąż jeździł na zebrania PZPN-u. Ze smutkiem dostrzegał coraz mniej znajomych twarzy. „Oj Jadziu, ubywa nas z każdym rokiem…” – mówił do żony. Nie zapominał jednak o swoich dawnych kolegach z boiska i współpracownikach. 1 listopada odwiedzał ich groby, zapalał znicze i naklejał wlepki Wisły Kraków.

W październiku otrzymał złoty list gratulacyjny w dowód uznania za ponad 50 lat pracy na rzecz klubu. Prezes Ludwik Miętta-Mikołajewicz życzył mu wtedy „długich lat dobrego zdrowia i zadowolenia z udziału w życiu »Białej Gwiazdy«”.

Wiosną 2014 roku mocno podupadł na zdrowiu. Przeszedł poważną operację i coraz rzadziej wychodził z domu. Mówił żonie: „Jadziu, jak mi się ciężko z tym światem się rozstawać”…

Zmarł 1 stycznia 2015 roku.

Wyrok: ubek

Decyzję o obniżeniu renty pani Jadwiga otrzymała w lipcu tego roku. Z 3800 złotych zmniejszono ją do 1400 złotych. Leszka Snopkowskiego uznano za ubeka tylko dlatego, że przez trzy lata, będąc piłkarzem Wisły, miał etat na stanowisku kwatermistrzowskim w Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego – a ten podlega pod ustawę dezubekizacyjną.

W jego teczce personalnej, którą widzieliśmy w archiwum Instytutu Pamięci Narodowej nie ma nawet słowa o tym, aby przydzielano mu kiedykolwiek zadania związane z walką przeciwko opozycji demokratycznej.

Ryszard Florek-Paszkowski, kolega Leszka Snopkowskiego: – Ta ustawa jest wadliwa! Jeśli chcą karać ubeków, to proszę bardzo. Jest to zasadne, bo to był aparat represyjny. Ale on był milicjantem i nie miał żadnego związku z opozycją polityczną! A przestępców trzeba łapać w każdym systemie.

Pani Jadwiga: – Ja mieszkam sama na starość i za wszystko muszę sobie zapłacić. Utrzymać dom, kupić opał i lekarstwa. To wszystko kosztuje.

Andrzej Iwan: – Podobny los, co pana Leszka, spotyka niektórych moich kolegów. Ja miałem to szczęście w nieszczęściu, że nigdy nie byłem na etacie. Ale dziś z Wiślaków robi się zbrodniarzy? To są jaja totalne! Pan Leszek funkcjonował w określonym układzie, rany boskie, takie to państwo było! Zaje…ście mnie to boli.

Leszek Mazan: – To idiotyzm. Władza stosuje odpowiedzialność zbiorową, która jest niesłychanie niesprawiedliwa. Co pan Leszek mógł robić złego? Albo ci wszyscy pozostali wiślacy? Kazimierz Kmiecik grał w Wiśle, a nie Cracovii, bo tata był milicjantem. Poszedł i kopał piłkę na chwałę Wisły, Krakowa i całej Polski. Jestem święcie przekonany, że robi się dużą krzywdę pani Snopkowskiej. To paskudne, nieludzkie. Nóż się w kieszeni otwiera, ale cóż poradzić…

Pani Jadwiga odwołała się do Sądu Okręgowego w Warszawie i Ministra Spraw Wewnętrznych Mariusza Błaszczaka.

Z MSWiA otrzymała już odpowiedź. Z jej perspektywy jest druzgocąca: „ustawa nie daje możliwości rozpatrzenia sprawy z uwzględnieniem zasług sportowych i społecznych Pani męża”, „minister nie ma możliwości zmiany decyzji wydawanych przez Zakład Emerytalno-Rentowy”.

I dalej: „Ustawodawca przesądził, że w przypadku osoby, która pełniła służbę na rzecz totalitarnego państwa, emerytura za kazdy rok tej służby wynosi 0 procent”.

Pani Jadwidze pozostaje walka w sądach. Wątpliwe jednak, aby wymiar sprawiedliwości uznał jej racje. Od ustawy dezubekizacyjnej mogą się odwołać tylko funkcjonariusze, którzy rozpoczęli służbę krótko przed 1989 roku.

W 2012 roku Snopkowski otrzymał status „Wiślackiej Legendy”, a jego koszulka zawisła pod dachem stadionu im. Henryka Reymana.

Wdowa: – Gdyby on odebrał decyzję o obniżeniu emerytury, to by tego nie przeżył. Całe swoje życie poświęcił Wiśle i teraz nagle się okazuje, że był bandytą. Jak można człowieka tak po śmierci sponiewierać?

Zapytaliśmy w Wiśle, czy działacze klubu wstawią się za Leszkiem Snopkowskim. – Nie chcemy mieszać się do polityki – odparła rzeczniczka Olga Tabor-Leszko.

Mateusz Baczyński i Janusz Schwertner

Onet