„Zarabiaj 8 tys. zł” – głosi hasło na billboardzie. A niżej gwiazdka: „Za dwa miesiące pracy”.

ilustracja

Jak w Polsce rosną płace i komu dają największe podwyżki – informuje Gazeta Wyborcza w artykule Adriany Rozwadowskiej.

W IT płace rosną w zawrotnym tempie, przy najprostszych pracach podwyżki wymusza podnoszenie płacy minimalnej, a białym kołnierzykom wynagrodzenia stoją i stać będą.

Polski rynek pracy się przepoczwarza.

– Widać większą gotowość do podejmowania ryzyka. Spora część osób, które do nas przychodzą, mają pracę, nieraz naprawdę dobrze płatną jak na branżę, a mimo to bez wahania są gotowi ją zmienić – opowiada Andrzej Mikołajewski z zajmującej się rekrutacją Dobrej Agencji. – Obserwujemy też zderzenie postaw i oczekiwań młodszego pokolenia ze starym stylem działania polskich małych i średnich przedsiębiorstw. Idzie młodość i rozsadza stare. Młodości pomaga – i to znacznie – demografia.

3,5 tysiąca na rękę? Ale kto tyle zarabia?

Sierpień 2015 roku. Stopa bezrobocia rejestrowanego po raz pierwszy od blisko dekady spada poniżej 10 proc., a w grudniu 2017 roku wynosi już tylko 6,6 proc. W rzeczywistości jest jeszcze niższa – bo ok. 30 proc. osób rejestruje się w pośredniaku tylko dla ubezpieczenia, pracy wcale nie szukają.

Jednocześnie rosną płace. 2015 rok to średnia krajowa jeszcze z trójką z przodu. 2016 rok: 4277 zł brutto, 2017 rok: 4530 zł brutto. W grudniu przeciętna płaca niemal dobija do psychologicznej bariery 5 tys. zł: wynosi 4974 zł brutto, czyli 3,5 tys. zł na rękę. Tymczasem przed telewizorem Kowalski krztusi się herbatą: „Jak to?! W moim bloku nikt tyle nie zarabia!”. I ma rację. Wielu rzeczy o polskim rynku pracy nie wiemy – brakuje danych. Te publikowane przez GUS są wycinkowe i przestarzałe już w chwili publikacji. Z kolei agencje pracy prowadzą badania na mniejszych i często niereprezentatywnych próbach.

Zacznijmy od średniej krajowej – owe niemal 5 tys. zł bruttomożemy włożyć między bajki. Średnia dotyczy sektora przedsiębiorstw, czyli firm zatrudniających na etacie co najmniej 10 osób (jest ich ok. 16 tys.), a Polska stoi mikrofirmami do 9 osób (których są 2 mln). Średnia krajowa dotyczy ok. jednej trzeciej rynku – 6 mln osób z dużych firm. Reszta jest m.in. w mikrofirmach.

Na ich temat GUS publikuje dane zaledwie raz do roku i z opóźnieniem. Ostatnie – z października 2017 r. – podają, że w 2016 roku, kiedy średnia płaca w sektorze przedsiębiorstw przekroczyła już 4 tys. zł, w mikrofirmach płacono zaledwie 2577 zł brutto (1860 zł na rękę). W mikrofirmach wynagrodzenia też rosną: między 2015 a 2016 rokiem o 7,5 proc.

Kolejne 3,5 mln osób to sektor publiczny, w którym płace są zamrożone od prawie dekady.

Średnia płaca jest miarą, która wykrzywia rzeczywistość. Jeśli bowiem w firmie pracuje jedenaście osób: dziesięciu pracowników z pensją na poziomie 1 tys. zł, i szef wypłacający sobie 10 tys. zł, średnia płaca wynosi 1,8 tys. zł – co nie oddaje wiernie ani sytuacji szefa, ani zatrudnionych. W Polsce poniżej średniej zarabia blisko 70 proc. pracowników.

Dlatego sięga się po medianę. Stawiamy osoby w rzędzie: od najniższych do najwyższych zarobków. Medianą będzie wysokość zarobków szóstego, czyli środkowego pracownika. Mediana oznacza tyle co: 50 proc. pracujących w kraju zarabia mniej, a 50 proc. – więcej. Jest cenionym wskaźnikiem, ale znów mamy problem: ją także GUS liczy tylko dla sektora przedsiębiorstw i podaje z opóźnieniem. Ostatnia dana pochodzi z października 2017 roku i dotyczy października 2016 roku. Środkowy Polak zarabiał wtedy 3511 zł brutto, czyli 2,5 tys. zł na rękę. Znacznie mniej niż ówczesna średnia – 4260 zł brutto. Żeby zbudować sobie szerszy obraz, zajrzyjmy do raportów prywatnych firm i wysłuchajmy opinii agencji pracy.

Gdzie zarobki rosną najszybciej ?

– Zarobki rosną, ale w zawodach, w których od lat brakuje pracowników: w IT, budownictwie oraz inżynierom. W pozostałych branżach nie zauważamy wyraźnego wzrostu – mówi Sebastian Prokop, specjalista ds. rekrutacji w agencji Jobland. Z danych agencji manaHR wynika, że w 2017 roku średnia wysokość podwyżek wyniosła 4,02 proc. Najwięcej zyskali pracownicy fizyczni (4,63 proc.), najmniej – kadra zarządzająca: 3,64 proc.

– Wyższe podwyżki zadeklarowały firmy zlokalizowane w silnie rozwiniętych podstrefach gospodarczych: w Tychach, Gliwicach czy Wałbrzychu – tłumaczy Dorota Bodek, członkini zarządu manaHR.

Sebastian Prokop: – Płace rosną najsilniej wśród do tej pory zarabiających najmniej, w zawodach pomocniczych w budownictwie i na drugim biegunie – wśród specjalistów. Mamy natomiast nadmiar kandydatów z wykształceniem ekonomicznym, po zarządzaniu, asystentów i asystentek, chętnych na stanowiska średniego szczebla, czy kierowców kategorii B. Ich wynagrodzenia długo się nie zmienią.

Potwierdza to Andrzej Kubisiak, szef działu analiz agencji Work Service: – Zbrojarze i cieśle są pilnie poszukiwani, zawody pośrednie stoją. Białe kołnierzyki nie mają powodu do radości.

Tak wynika też z Biuletynu Statystycznego GUS. Rok do roku płace (w sektorze przedsiębiorstw) wzrosły o 5,9 proc. Najbardziej rosły wśród najniżej opłacanych i specjalistów. Przeciętnie w przemyśle wynagrodzenia wzrosły o 5,6 proc., ale aż o 7,3 proc. w najgorzej opłacanej produkcji odzieży (średnia płaca w grudniu: 2686 zł brutto, 1940 zł na rękę). W budownictwie wzrost o 7,5 proc. – najwyższy przy budowie obiektów inżynierii lądowej. Aż o 12 proc. wzrosły płace w handlu detalicznym (średnia płaca w grudniu: 3636 zł brutto, 2,6 tys. zł netto, znacznie wyższa niż w poprzedzających miesiącach, co może być związane z efektem sezonowym – świętami). W zakwaterowaniu i gastronomii – wzrost o prawie 8 proc. (średnia płaca: 3390 zł brutto, 2430 netto), i o tyle samo w „administrowaniu i działalności wspierającej” – a więc po prostu w centrach usług wspólnych i call center (średnia płaca: 3379 zł brutto, 2420 zł na rękę). No i transport: najwięcej, bo 13,6 proc. wzrostu. Przeciętna płaca: 5669 zł brutto (4 tys. zł na rękę). Andrzej Mikołajewski: – Dobry kierowca TIR-a jest dziś niezwykle pożądanym pracownikiem.

Obecnie brakuje już ok. 100 tys. kierowców. Zarobki?

– Bardzo różne, w zależności od tego, w jakim systemie jeżdżą – i dokąd. U nas nie rekrutuje się za mniej niż 5 tys. zł brutto – mówi Mikołajewski. Ale to, czy załapiemy się na podwyżki, zależy od branży i miejsca zamieszkania. – Średnio obserwujemy wzrost płac o 15-25 proc., przede wszystkim na Śląsku. Nie widzę presji ze strony pracowników na Podlasiu, kandydaci godzą się na te same stawki co rok wcześniej.

Polska stopą bezrobocia podzielona

Rozmawiam z przedsiębiorcą budowlanym. Wspominam o bezrobociu. – Ale jakim bezrobociu!? – irytuje się. – Szukamy pracowników już w promieniu 100 km od Poznania. Dajemy ludziom samochody do użytku prywatnego z jednym warunkiem: codziennie przywiozą nim czterech budowlańców z aktualnymi badaniami. Prawie zawsze przyjeżdżają z pustymi miejscami.

W grudniu stopa bezrobocia rejestrowanego w Poznaniu wyniosła 1,4 proc. Można uznać, że osób bez pracy w mieście nie ma. Podobnie w Tychach, o których wspominała Dorota Bodek, gdzie bezrobocie wynosi 2,7 proc. Na drugim biegunie jest Warmińsko-Mazurskie, gdzie bezrobocie wciąż jest na poziomie typowym dla Polski sprzed 3-4 lat: wynosi 11,7 proc. W Braniewie – 22,2 proc. W podradomskim Szydłowcu – 25,8 proc. A z takich miast niełatwo się wydostać.

– Pomiędzy regionalnymi rynkami pracy migruje niewielu pracowników. Mediana na poziomie 2,5 tys. zł na rękę nie daje wystarczającej poduszki finansowej, żeby szukać pracy dłużej i twardo negocjować stawki, albo zmienić miejsce zamieszkania – mówi Łukasz Komuda, ekonomista i ekspert rynku pracy. – Brakuje mieszkań tanich i bezpiecznych dla długoterminowego wynajmu, brak taniego i szybkiego transportu publicznego na średnie dystanse. Wschodnie powiaty nie wychodzą z dołka od lat. Odpowiedź na pytanie „Czy mamy już rynek pracownika?” brzmi: na pewno nie na ścianie wschodniej.

Sebastian Prokop: – Podział na Polskę A i B wciąż istnieje. W dużych aglomeracjach walczy się o kandydatów. W regionach takich jak Podkarpacie czy Mazury – nie.

Spoglądam w Barometr Rynku Pracy z września 2017 roku, przygotowany przez agencję Work Service. Na Dolnym Śląsku – problemy z rekrutacją deklaruje aż 70,6 proc. pracodawców. W regionie wschodnim (Podlaskie, Lubelskie, Podkarpackie) – tylko 38,5 proc. Na wschodzie rekrutacje planuje 13 proc. firm wobec 34 proc. na Śląsku.

Z danych Pensjometr.pl agencji MonsterPolska możemy wyczytać coś jeszcze: podczas gdy w Mazowieckiem najczęstsze wynagrodzenie to 3-4 tys. zł, a między 2 a 3 tys. zł zarabia 15 proc. mieszkańców województwa, w Wielkopolsce 25 proc., tak w Warmińsko-Mazurskiem płacę od minimalnej do 3 tys. zł pobiera aż 43 proc. pracujących, a na Podlasiu 35 proc.

82 proc. inżynierów czeka na podwyżki

Białe kołnierzyki mogą się przekwalifikować: np. na najbardziej pożądanego obecnie na rynku programistę. Według badań Central & Eastern Europe Developer Landscape 2017 jest ich 250 tys., a zapotrzebowanie jest dużo większe. Maciej, IT od 5 lat: – W sierpniu 2017 roku stworzyłem profil na Linkedinie. Skończyłem go o 2 w nocy, pierwsze oferty miałem przed 9 rano. Niedobór pracowników przekłada się na zarobki. Według Raportu Płacowego 2018 agencji Hays, w IT i telekomunikacji, jeśli dysponujemy trzyletnim doświadczeniem, płace zaczynają się od 7 tys. zł brutto. Najczęstsze deklarowane pensje to ok. 12-15 tys. zł.

Zarobków programistów w większości w danych GUS też nie znajdziemy. Dlaczego? Bo przyjętym modelem jest samozatrudnienie, nie etat. Pytam znajomych z branży IT, jak upłynął im 2017 rok. Jakub, programista w branży reklamowej: – Ten rok kończę ze stawką o 66 proc. wyższą, niż zaczynałem. Katarzyna, programistka: – Zarabiam więcej o 50 proc. Marta, programistka: – W 2016 roku o pracę musiałam pytać, w 2017 roku sama do mnie przychodziła. Mieszkam w Niemczech, czasem ktoś zadzwoni i się zasmuci, że nie ma mnie już w Polsce.

Maciej, „robi software”: – Na samym początku roku wszystkim w firmie ostro podnieśli stawki, powodem była fala odejść do konkurencji. W IT częstym sposobem zwiększania zarobków jest zmiana pracy. Ale podwyżki były tylko w Warszawie, w innych biurach, w Poznaniu czy Gdańsku nie, widocznie tam odejść nie było. Łukasz Komuda: – Pracodawcy nie dają podwyżek, jeśli nie muszą. Klasycznym polskim sposobem na podwyższenie wynagrodzenia jest zmiana pracodawcy. Potwierdza to opublikowana w drugiej połowie stycznia 30. edycja Monitora Rynku Pracy agencji pracy Randstadt. W drugiej połowie 2017 r. pracodawcę zmienił aż co piąty pracownik, co lokuje nas w europejskiej czołówce krajów o najwyższej rotacji.

Jest jeszcze jedna profesja, w której można czuć się pewnie: to inżynierowie. W 2018 r. pracę planuje zmienić 20 proc. badanych przez Randstadt: 12 proc. kierowników średniego szczebla, 21 proc. kasjerów, 22 proc. pracowników biurowych, 31 proc. robotników niewykwalifikowanych i aż 38 proc. inżynierów. Aż 82 proc. inżynierów spodziewa się podwyżki w najbliższym czasie. Dla całego rynku dane wyglądają znacznie gorzej: w 2018 r. podwyżki „zdecydowanie” spodziewa się zaledwie 9 proc., „raczej tak” – 26 proc. Zaledwie jedna trzecia pracowników oczekuje więc wzrostu płacy.

Jak dyskonty walczą o pracowników?

Wszyscy nie będziemy pracować w IT i zawodach inżynierskich. Polska to armia ludzi w usługach. Tylko w centrach handlowych pracuje w sumie ok. 400 tys. osób. Pracowników ochrony jest wg różnych szacunków od 160 do 300 tys. W ochronie wzrost płac został narzucony „odgórnie” – to efekt wprowadzenia 1 stycznia 2017 r. minimalnej stawki godzinowej. Wcześniej na godzinę płacono najczęściej od 5 do 8 zł na rękę. Aby zarobić równowartość płacy minimalnej, w pracy trzeba było spędzić dwa etaty. Zdaniem Beniamina Krasickiego, wiceprezesa Polskiej Izby Ochrony i szefa zatrudniającej 7 tys. pracowników City Security, od roku 90 proc. pracowników ochrony zarabia ok. 10 zł na rękę na godzinę. Dla wielu to wzrost o 100 proc.

W branży rekrutacja trwa nieprzerwanie. Jak mówi Michał Kulczycki, szef NSZZ Solidarność Pracowników Ochrony, Cateringu i Sprzątania, wielu odeszło np. do budowlanki, bo teraz to tam można zarobić lepiej. Dlatego w październiku RR Security jako pierwsza firma w branży wręczyła pracownikom karty opieki medycznej.

W marketach płace już od pewnego czasu wyprzedzają płacę minimalną – co w pierwszej dekadzie XXI wieku rzadko miało miejsce. Duże sklepy zlokalizowane są najczęściej w miastach – czyli tam, gdzie bezrobocie jest najniższe.

Biedronka i Lidl usiłują licytować się na wynagrodzenia. Tyle że deklarowane kwoty zarobków są często tak sprytnie podawane, żeby wydawały się wyższe, niż faktycznie wypłacane.

Ta pierwsza sieć podaje, że od stycznia można w niej zarobić aż 3550 zł brutto (2540 zł na rękę). Teoretycznie można: tyle że tylko w Warszawie i z minimum trzyletnim stażem. Biedronka dzieli bowiem kraj na Polskę A, B i C – w Warszawie zarobki są najwyższe, w najmniejszych miastach wykraczają niewiele ponad płacę minimalną. Do tego kwota uwzględnia premię za 100 proc. obecności (550 zł) – a to może być warunek trudny do spełniania np. dla pracujących rodziców. Tuż po zatrudnieniu w Warszawie podstawa wynosi 2,7 tys. zł, czyli 1950 zł na rękę.

Biedronka przyznaje, że chętnych do pracy brak. A to ma przełożenie na już pracujących: nawet jeśli zarabiają więcej, wzrasta ich obciążenie pracą. W ub.r. na forum pracowników Biedronki przeprowadzono ankietę, w której udział wzięło kilkuset pracowników. Odpowiadali, co wolą: 500 zł podwyżki czy zwiększenie zatrudnienia w sklepie? – Przygniatająca większość wybrała to drugie – mówi Robert Jacyno, doradca działającej w sieci Solidarności ‘80.

W Tesco od ponad roku trwa spór zbiorowy. Pracownicy domagają się po 250 zł podwyżki. Obecnie zarabiają 2350 zł brutto, czyli 1,7 tys. zł na rękę. Tesco pozostaje głuche na żądania. W październiku 2017 r. pracownicy protestowali przed biurem Tesco na Europę Centralną w Pradze. Jeden z głównych zarzutów: zatrudnienie spada, obciążenie pracą wzrasta, płaca stoi w miejscu.

Pojawił się też nowy sposób rekrutacji, np. logistyczny gigant Amazon szuka pracowników przez billboardy reklamowe w centrach miast. „Zarabiaj 8 tys. zł” – głosi hasło na billboardzie. A niżej gwiazdka: „Za dwa miesiące pracy”.

Państwo nie nadąża z podwyżkami

Na Poczcie Polskiej – od blisko roku trwają protesty pracowników. Poczta na start oferuje listonoszowi od 2,1 tys. zł brutto (tam, gdzie bezrobocie jest wyższe – m.in. w woj. świętokrzyskim), do 2250 zł brutto (np. w woj. śląskim) – to ok. 1,6 tys. zł na rękę.

Płace ponad 3 mln osób zatrudnionych w sektorze publicznym nijak się mają do danych GUS o wzrostach w sektorze przedsiębiorstw. I jeśli płace w sektorze prywatnym będą rosły tak jak do tej pory, już wkrótce płace w sektorze publicznym zaczną robić się śmiesznie niskie.

Płace armii 450 tys. urzędników są zamrożone od blisko dekady. W tym czasie wynagrodzenia realnie skurczyły się o ok. jedną piątą. Niskie są zarobki lekarzy i pracujących w innych zawodach medycznych w publicznych placówkach (samych lekarzy jest ok. 170 tys.), drastycznie niskie – lekarzy rezydentów.

Dobre informacje? Wzrosła pewność siebie pracowników.

Andrzej Mikołajewski: – Wiele osób rezygnuje z pracy w sytuacji nawet najmniejszej nieuczciwości pracodawcy, np. próbie wypłaty mniejszej kwoty niż ustalona. Coraz więcej pracowników życzy sobie też pełnego oskładkowania umów. Przestają się godzić na płacę minimalną na papierze i resztę pod stołem. Andrzej Kubisiak: – Podaż pracowników jest niezwykle ograniczona. Pracodawcy wiedzą, że nie mogą już kierować swojej oferty do bezrobotnych, muszą podkupić pracowników konkurencji.

„Bądźmy dobrej myśli!”

Są jeszcze Ukraińcy – już prawie 2 mln. Jak mówi Mikołajewski, wzrost ich płac jest mniej więcej symetryczny do wzrostu zarobków Polaków. Według Upper Job w maju Ukraińcy pracujący fizycznie za godzinę pracy otrzymywali 9 zł na rękę, ale w lipcu przeciętnie już 12 zł – to wzrost o ponad 30 proc. Najbardziej zyskiwali ukraińscy pracownicy wykwalifikowani: przeciętna stawka murarza wynosiła w maju 20 zł netto za godzinę, latem – 25 zł (wzrost o 25 proc.). Z kolei tynkarz za godzinę pracy w maju otrzymywał 25 zł netto, w lipcu o 20 proc. więcej – 30 zł. Najniższe wzrosty płac odnotowano z kolei w gastronomii – o 17 proc., z 12 do 14 zł na rękę za godzinę pracy kucharza.

Jak 2018 rok wpłynie na zawartość naszych portfeli? Z danych zebranych przez manaHR wynika, że podwyżki najczęściej dostajemy w styczniu i kwietniu.

Dorota Bodek: – Pracodawcy deklarują podniesienie płac o 4,07 proc. Wartość ta nie różni się dużo od zeszłorocznej, ale powinniśmy być dobrej myśli, bo deklarowana wysokość podwyżek zazwyczaj okazuje się niższa od zrealizowanej. W 2017 roku pracodawcy deklarowali podniesienie płac o 3,14 proc., a rzeczywiste podwyżki wyniosły 4,02 proc. Sebastian Prokop: – W 2018 roku zarobki dalej będą rosły. Przez inflację, podnoszenie płacy minimalnej i brak pracowników.

Podsumujmy: Specjaliści nie mają o co się martwić. Najmniej zarabiającym i wykonującym najprostsze prace też będzie się poprawiać. Rzesze osób wykonujących prace bardziej wymagające, ale nie specjalistyczne, mogą z niepokojem spoglądać na płacę minimalną zbliżającą się do ich zarobków.

FIRMY SZUKAJĄ PRACOWNIKÓW

W jednej z warszawskich firm ochroniarskich przy ochronie obiektu w systemie pracowało ośmiu pracowników – wszyscy na umowie zlecenia. W ciągu kilku dni sześciu z nich poinformowało pracodawcę, że otrzymali lepsze oferty, więc odchodzą. Pracodawca – który nie podpisał z nimi umów o pracę – nie mógł ich zatrzymać. Pracownicy mówią, że jakąkolwiek pracę są w stanie znaleźć w dzień, a w ciągu tygodnia – w oparciu o umowę o pracę.

W Poznaniu, w którym bezrobotnych niemal nie ma, pracowników – szczególnie fizycznych – poszukuje się w promieniu 100 kilometrów od miasta. W firmach budowlanych pracownicy otrzymują służbowe auta do użytku prywatnego pod warunkiem, że codziennie przywiozą osoby zdolne i chętne do pracy.

Na ścianie wschodniej stopa bezrobocia bywa wysoka, ale niskie płace powodują, że o pracowników też jest trudno – są mało mobilni. Stąd coraz częściej firmy składają oferty pracy z dodatkiem relokacyjnym – inaczej nie byłyby w stanie skompletować załogi. Innym sposobem jest sięganie po pracowników z Ukrainy.