Ustawa dezubekizacyjna dotyczy osób zatrudnionych w SB.

ilustracja

Dr Majchrzak: “Ustawa dezubekizacyjna dotyczy osób zatrudnionych w SB. To był wybór piłkarzy, że zostawali funkcjonariuszami”

Mam wrażenie, że łatwiej znaleźć czołowego dziennikarza sportowego, który wtedy współpracował, niż takiego, który nie donosił SB — mówi portalowi wPolityce.pl dr Grzegorz Majchrzak, historyk IPN, autor książki „Tajna historia futbolu. Służby, afery i skandale”.

wPolityce.pl: Czy „Orły Górskiego”, czyli piłkarze reprezentacji Polski z lat siedemdziesiątych, którzy grali w klubach gwardyjskich np. w Wiśle Kraków w wyniku ustawy dezubekizacyjnej będą mieli obniżone emerytury?

Dr Grzegorz Majchrzak, historyk IPN, autor książki „Tajna historia futbolu. Służby, afery i skandale”: Wszystko zależy od tego, czy grali na etatach milicyjnych czy na etatach SB. Ustawa dezubekizacyjna dotyczy osób zatrudnionych w SB. To był wybór piłkarzy, że zostawali funkcjonariuszami resortu spraw wewnętrznych. W latach 70. czy 80. była to czysta fikcja, chociaż we wcześniejszych latach – tak przynajmniej wynika z akt – było inaczej.

Nie wszyscy piłkarze chcieli zatrudniać się na etatach MSW.

Nie zrobił tego choćby Andrzej Iwan z Wisły Kraków. Część bokserów „białej gwiazdy” w stanie wojennym wysłano na ulicę. Większość sportowców Wisły była zatrudniana na etatach w ZOMO, chociaż wszyscy pisali podania o przyjęcie do MO. Jednak to nie oni decydowali o przydziale do jednostek MSW. Niektórzy piłkarze byli zatrudnieni na kilku etatach, na dwóch, trzech, a z czasem nawet na pięciu. Jak technicznie zostanie rozwiązana sprawa emerytur dla piłkarzy, nie wiem, nie zajmuję się tą kwestią.

W „Tajnej historii futbolu. Służby, afery i skandale” ujawnia pan, że prezesami CWKS Warszawa byli oficerowie Armii Czerwonej Jerzy Bordziłowski i Stanisław Popławski.

Dowodzili jednostkami LWP pacyfikującymi robotnicze protesty podczas poznańskiego Czerwca 1956 r. Bordziłowski był też prezesem PZPN w latach 1951-53. W zarządzaniu piłką w PRL przyjęto sowieckie wzorce. Legia stała się Centralnym Wojskowym Klubem Sportowym. Podobnie było w sporcie gwardyjskim. Sport w PRL był niesamowicie upolityczniony, nawet w latach 70. i 80. Jaruzelski podejmował decyzje dotyczące transferu Deyny i zdymisjonowania go z wojska, Kiszczak związane ze zmianą klubu przez Koseckiego. Legenda Legii, Kazimierz Deyna był zresztą jednym z piłkarzy rozpracowanych przez bezpiekę i to wojskową.

Dlaczego służby PRL interesowały się piłką nożna?

Ponieważ zajmowały się wszystkim, co dzieje się w kraju. Badały i śledziły to, co wykraczało poza pewną normę. Piłkarze wywodzili się głównie z tzw. trudnej młodzieży. W latach 80. bezpieka realizowała wytyczne władz wobec sportu. Wtedy w piłce nożnej pojawiły się duże pieniądze, m. in. w związku z tym zaczęto rozpracowywać sekcję piłkarską Polonii Warszawa. Był to jedyny czołowy piłkarski klub stolicy, który grał w wyższych klasach rozgrywkowych, a był w zasięgu SB. Legia podlegała „ochronie” Wojskowej Służby Wewnętrznej, a Gwardia była klubem gwardyjskim.

SB inwigilowało kluby piłkarskie, jednak na przekręty działaczy i sprzedawanie meczy patrzyło przez palce.

W latach 80. SB była wręcz bezradna wobec niektórych przekrętów. Pojawia się pytanie – na ile to wynikało z tego, że był nacisk władz partyjnych czy wojewódzkich, żeby na przekręty przymykać oczy.

Świadczy o tym chociażby przypadek Zagłębia Lubin.

Pojawiły się zakulisowe działania, żeby Zagłębie awansowało do I ligi, odpowiednika obecnej ekstraklasy. Dopóki postępowanie prowadziła wałbrzyska SB sprawa toczyła się prawidłowo, kiedy przejęła ją SB w Legnicy, czyli w województwie, z którego było Zagłębie, temat utrącono.

Wojewódzkim władzom partyjnym zależało, żeby Zagłębie awansowało do najwyższej klasy rozgrywkowej.

Tak. Podobne działania podejmowano wobec działaczy, którzy, jak wynika z dokumentów SB, nie mieli czystych rąk w przypadku transferów piłkarskich. Bezpieka jednak nic w tych sprawach nie robiła. Obserwowała sytuację, ale nikogo nie postawiła przed sądem. Przypomnę, że jeszcze w latach 70.piłkarze mogli wyjeżdżać do klubów zagranicznych dopiero po ukończeniu trzydziestego roku życia. Przez ten przepis np. Kazimierz Deyna nie mógł przejść do Realu Madryt, choć klub był zainteresowanych jego pozyskaniem.

Czy trafił pan na informacje, że esbecy, którzy zajmowali się służbowo rozpracowaniem przekrętów w piłce nożnej w PRL, w III RP stworzyli mafię piłkarską?

Nie, ale nie śledziłem ich losów po 1989 r.

Spotkał się pan z Tajnymi Współpracownikami SB wśród piłkarzy?

W „Tajnej historii futbolu” opisuję czterech piłkarzy, którzy zostali zarejestrowani przez UB i SB jako osobowe źródła informacji, czyli po prostu jako agentura różnej kategorii. Generalny wniosek jest taki – piłkarze i sportowcy nie byli dobrym materiałem na współpracowników bezpieki. Dużo lepszym materiałem byli działacze, a szczególnie dziennikarze sportowi. Mam wrażenie, że łatwiej znaleźć czołowego dziennikarza sportowego, który wtedy współpracował, niż takiego, który nie donosił SB.

Może pan podać jakieś nazwiska?

Najbardziej znany przypadek to Jan Ciszewski. Wiele lat najpierw z UB, potem z SB współpracował Stefan Rzeszot.

Dlaczego piłkarze czy sportowcy nie byli dobrymi kandydatami na TW SB?

Kierowali się pewną solidarnością środowiskową. Pokazuje to przypadek Marka Leśniaka, który nie strzelił bramki Anglii w 1993 r. SB zainteresowała się nim przy okazji jego niedoszłego transferu z Pogoni Szczecin do Górnika Zabrze. Wchodziła w grę, jak często przy transferach w tamtych czasach, „lewa” kasa na zagospodarowanie mieszkania, samochód. Esbecy zaprosili go na rozmowę, kiedy go werbowano, zorientował się do czego to wszystko zmierza i powiedział, że nie będzie donosił na kolegów. Ale nie odmówił dalszych rozmów z SB, więc był traktowany jako kontakt operacyjny. Jest w aktach notatka, że jakiś czas później powiedział w szatni klubowej, że są przecieki do milicji. Można to potraktować jako nielojalność wobec bezpieki.

Interesujący jest przypadek Gerarda Cieślika.

Sprawa zaczęła się w 1947 r., w czasach stalinowskich, kiedy Urząd Bezpieczeństwa był panem życia i śmierci. Prawdopodobnie ten młody chłopak sam przyznał się ubekom, że w czasie wojny był członkiem Hitlerjugend. To też jest ciekawa historia, Cieślik był synem powstańca śląskiego, który we wrześniu 1939 r. uciekał z rodziną ze Śląska przed Niemcami. Ojciec późniejszego reprezentanta Polski zginął w nalocie Lufftwaffe. Rodzina wróciła na Śląsk. Przynależność do Hitlerjugend miała chronić Cieślika i jego rodzinę przed prześladowaniami niemieckimi. Dla ubeków był to jednak element obciążający. Wykorzystali to najprawdopodobniej jako element nacisku na Cieślika. Piłkarz podpisał zobowiązanie do współpracy w 1947 r. Ale okazało się, że został zwerbowany bez zgody przełożonych werbującego go ubeka. Później interesował się nim kolejny ubek na wyższym szczeblu, ale ponownie przełożeni nie wyrazili zgody na werbunek. UB wróciło do sprawy Cieślika w 1951 r., ale po kilku miesiącach ubecy doszli do wniosku, że kontakt z nim nie przynosi efektów. Cieślik nie chciał współpracować i donosić. Stosunkowo małym kosztem, zważywszy na czasy, których to dotyczy, udało się Cieślikowi uwolnić od UB. W tej sprawie są jeszcze dwa ciekawe elementy.

Jakie?

Cieślik wspominał, że UB zainteresowało się nim po wyjeździe do Szkocji na mecz. Kolega poprosił go o przekazanie listu do gen. Maczka. UB zainteresowało się piłkarzem nie ze względu na list, ale z uwagi na to, że Szkoci chcieli go namówić do gry u siebie. Kiedy Cieślik szedł przekazać list, jeden z pilnujących go smutnych panów, podszedł do niego i powiedział, że lepiej, żeby nie zjawił się na spotkaniu. Cieślik twierdził, że pomógł mu uwolnić się od problemów z bezpieką, bo nie mówił o współpracy z UB, jeden z wysokich funkcjonariuszy UB, który był fanem Ruchu. Piłka nożna zawsze wywoływała ogromne emocje, więc nie odrzucałbym – mimo, że zważywszy na czas wydaje się mało prawdopodobna – tej wersji.

Tomaszewski wspominał, że kiedy rozpoczynał karierę w reprezentacji Polski próbowała go zwerbować WSW. Odmówił. Jako konsultant SB został zarejestrowany w latach osiemdziesiątych, po zakończeniu kariery sportowej. Na temat jego kontaktów z esbecją wiemy bardzo niewiele. Prowadził go funkcjonariusz, który zajmował się sportem w województwie łódzkim i rozpracowywał ŁKS. Zanim Tomaszewski został zarejestrowany jako konsultant, oficer rok wcześniej przeprowadził z nim rozmowę operacyjną.

Zachowała się ta rozmowa w IPN?

Tak, Tomaszewski, który pracował wtedy w ŁKS-ie mówi w niej o konflikcie z trenerem Jezierskim i o meandrach transferowych. Nie mamy żadnych dokumentów mówiących, jak te kontakty – określane przez esbeka mianem współpracy – wyglądały później. Natomiast wiemy, że były bramkarz reprezentacji miał być wykorzystany do sprawy o kryptonimie „Pajęczyna” dot. nieprawidłowości w ŁKS. Został wymieniony w wykazie agentury użytej do sprawy, ale nie ma żadnego jego donosu. W aktach sprawy znalazła się tylko rozmowa, o której wcześniej wspomniałem. Została przeprowadzona około rok przed zarejestrowaniem Tomaszewskiego jako konsultanta. To świadczy, że jakieś kontakty z tym funkcjonariuszem musiał mieć również później. Jakie, tego niestety nie wiemy.

Dlaczego w 1970 r. polscy celnicy zatrzymali piłkarzy Legii, Władysława Grotyńskiego i skrzydłowego Janusza Żmijewskiego pod zarzutem przemytu? Przecież sportowcy masowo, praktycznie jawnie przewozili wówczas towary na Zachód i na Wschód.

W dwóch ostatnich dekadach PRL byli beneficjentami systemu, zarabiali więcej niż przeciętni Polacy, mogli podróżować zagranicę i handlować dobrami luksusowymi. Przemycali różne towary, a celnicy przymykali na to oczy. Kiedy piłkarze albo sportowcy podpadli, dopiero wtedy celnicy stawali się czujni. Znakomity dziennikarz piłkarski Stefan Szczepłek pisze, że Żmijewski i Grotyński stali się ofiarami rozgrywki między MSW i MON. Byli zaplątani w dużą aferę przemytniczą wewnątrz resortu spraw wewnętrznych pod nazwą „Zalew”. Zasięg tej afery w pewnym momencie był ogromny. Warto dodać jeszcze inną rzecz, mówił o tym Włodzimierz Lubański – przed bardzo ważnym meczem pucharowym Górnika Zabrze, chyba przed finałem Pucharu Zdobywców Pucharów w 1970 r. piłkarze, którzy pojechali na mecz z żonami, bardziej niż spotkaniem, byli zainteresowani bardzo sportowym zajęciem, czyli zakupami.

SB była w stanie zniszczyć karierę piłkarską. Mam na myśli Krystiana Koźniewskiego, który w rozmowie z kolegami nazwał Gierka ch…m.

Niezbyt ładnie się wypowiedział o towarzyszu Wiesławie i to skończyło jego karierę. Roman Korynt z Arki Gdynia za to, że powiedział, że bierze pieniądze za grę w piłkę, nie mógł wyjechać zagranicę, nawet do Związku Sowieckiego. To było dolegliwe, piłkarze i sportowcy w znacznej mierze żyli z handlu i przemytu. Piłkarzem, który dzięki SB i władzom PRL nie wyjechał na mistrzostwa świata w 1982 r. był Stanisław Terlecki.

Ukarany za „aferę na Okęciu” w 1980 r., której nie był uczestnikiem, ale wstawił się za kolegami z kadry.

Był jedyną ofiarą tej afery. Zawodnicy Widzewa Żmuda, Młynarczyk, Smolarek i Boniek ukorzyli się przed PZPN w tajemnicy przed nim. Kiedy jeździli do Warszawy dogadywać się z władzami piłkarskimi nie zawiadamiali go o tym. Terlecki był jedynym ze znanych piłkarzy, który miał związki z opozycją. Nie dopisywało mu szczęścia w wyjazdach na Mundiale. W 1978 r. nie pojechał do Argentyny z powodu kontuzji kolana odniesionej tuż przed mistrzostwami.

Rozmawiał Tomasz Plaskota