Tragedia w Szczecinie. Dlaczego policjant, który strzałem eliminuje zagrożenie, sam staje się podejrzanym?

ilustracja

Policja chce zatrzymać auto do kontroli, ale jego kierowca nie zatrzymuje się. Funkcjonariusze próbują go do tego zmusić sięgając po broń, ale nie wystraszył się nawet strzału ostrzegawczego. Wygląda na to, że to niebezpieczny człowiek, więc decydują się na oddanie strzału, którym eliminują zagrożenie. I… natychmiast sami stają kandydatami na więźniów. Sprawa tragicznie zakończonego pościgu ze Szczecina dobitnie o tym problemie przypomina.

Trudna decyzja
Zabicie człowieka nikomu nie przychodzi łatwo. Są jednak zawody, które w krytycznych sytuacjach do tego zmuszają. Tak jest z pracą w policji, gdzie sięgnąć po broń trzeba nie tylko podczas akcji oddziałów specjalnych, ale i czasem przy rutynowych działaniach, czy zatrzymaniach, które z założenia nie powinny nastręczać zbyt wielkich problemów.
Podobnie zdaje się być z piątkowymi wydarzeniami ze Szczecina. Funkcjonariusz z 13-letnim doświadczeniem śmiertelnie postrzelił 22-letniego kierowcę, który próbował uciec przed kontrolą. Akurat ta nie była tak bardzo rutynowa, bo policjanci czekali właśnie na to auto i tego kierowcę. Młody człowiek był bowiem w ich zainteresowaniu ze względu na podejrzenia o handel narkotykami.
Śmiertelną w skutkach decyzję o próbie ucieczki przed policją być może podjął także dlatego, iż nie miał najlepszych doświadczeń z drogówką. Poinformowano już, że mimo młodego wieku miał na koncie przestępstwa drogowe. Nie miał też prawa jazdy, które stracił za jazdę pod wpływem alkoholu.Kolejnych problemów z prawem się bał i nie zatrzymał auta nawet, gdy policjanci oddali strzały ostrzegawcze. Jego znajomi w rozmowie z mediami twierdzą, że mógł też nie uwierzyć, iż zatrzymać chcą go policjanci. Wziął ich za znajomych z półświatka…? To dziwne, bo funkcjonariusze byli umundurowani.

Czas się tłumaczyć
Nie pytania o niego są już jednak najważniejsze. Zarówno media, jak i prokuratura przede wszystkim wzięły na celownik funkcjonariusza, który oddał śmiertelny strzał. Tabloidy już donoszą, że „policjant zabił 22-latka” i o „tragedii w Szczecinie”. – Sprawdzamy, czy nie doszło do przekroczenia uprawnień przez policjanta i czy prawidłowo użył broni – poinformowała Małgorzata Wojciechowicz z Prokuratury Okręgowej w Szczecinie.

Może to szczęście, że akurat w karierze tego szczecińskiego policjanta nie będzie to pierwsze takie dochodzenie. 6 lat temu również strzelał do kierowcy, który nie zatrzymał się na żądanie policji. Przetrwał dochodzenie i po jakimś czasie ustalono, iż nie przekroczył swoich uprawnień. To jednak nie jest normą, a dla wielu policjantów machina podejrzeń i oskarżeń rozkręcana po oddaniu śmiertelnego strzału okazuje się nie do wytrzymania.

Po takim zdarzeniu nie mogą być pewni, że nie usłyszą zarzutu przekroczenia uprawnień i spowodowania śmierci. W zależności od tego, czy prokurator dopatrzy się umyślności w ich działaniu czy też nie, wymiar kary może wahać się między grzywną a… wieloletnim pozbawieniem wolności.

Kiedy kilka lat temu pracowano nad korektą przepisów dotyczących użycia broni przez policjantów, jeden z ojców-założycieli polskich oddziałów antyterrorystycznych Jerzy Dziewulski opinii publicznej i swoim kolegom ze świata polityki w prostych słowach tłumaczył problem tak:

Jerzy Dziewulski – Winnym strzału jest przestępca, a nie policjant. Bowiem to, że mundurowy musiał użyć broni, spowodowało zachowanie osoby, która nie słuchała ostrzeżeń policji, tylko np. uciekała lub napierała, a wcześniej dopuściła się jakiegoś przestępstwa. To właśnie przestępca wymusił na policjancie określone działania. Czytaj więcej…

Niełatwo to wytrzymać
Jednak w Polsce policjanci prawo do użycia broni nadal mają często tylko teoretyczne. A gdy z niego skorzystają, w ułamku sekundy sami mogą stać się dla dotychczasowych „kolegów” z prokuratury i sądu przestępcami. Za kratki funkcjonariusze, którzy zastrzelili kogoś podczas prowadzonych czynności trafiają rzadko, ale wyroki skazujące ich za przekroczenie uprawnień i – zwykle nieumyślne – spowodowanie śmierci nie są w historii polskiej policji taką rzadkością.

– Pozostaje też kwestia kariery. Niektórzy chłopacy ją kończą nawet, jeśli wywiną się od problemów. Nie wytrzymują psychicznie, albo mają dość tej paranoi, że z automatu stali się podejrzanymi. Byłem kiedyś na szkoleniu w Wielkiej Brytanii i tam się pukali w czoło, gdy mówiliśmy, jak u nas może skończyć się zastrzelenie przestępcy – mówi Mirosław, policjant z Gdańska z 16-letnim stażem.

I dodaje, że nie przypomina sobie sprawy, w której prokuratura i policyjne Biuro Spraw Wewnętrznych wyrobiłyby się szybciej niż w ciągu co najmniej kilku miesięcy. Jeśli sprawa otrze się o sąd, w stanie oskarżenia policjant może pozostawać nawet przez kilka lat. – I jak ma wtedy normalnie pracować… – pyta retorycznie nasz rozmówca.